Joanna Legun
Gimnazjum w Karlinie

Niby zwykły dzień

Drzwi zaskrzypiały.
- Dzień dobry! Co dzisiaj mamy?
Tak było zawsze albo prawie zawsze. Przynajmniej od piętnastu lat. Codziennie, nie licząc niedziel i urlopów, o godzinie dziewiątej piętnaście tymi właśnie drzwiami wchodził On.
- Dzień dobry panie komendancie. - krzyknęło radośnie trzech rosłych mężczyzn.
- Wszystko w normie - jeden z nich zaczął zdawać raport - Tylko znowu Sherlock Holmes...
- Znowu?! Co zrobił tym razem?
- To samo, co wczoraj, przedwczoraj i przed przedwczoraj. Właśnie piszę protokół. - stwierdził policjant imieniem Maciej.
- Komisariat pomieszał mu się ze stacją benzynową. Myśli, że rozdajemy tu punkty, które później będzie mógł zamienić na atrakcyjną nagrodę... Jak co, to jestem u siebie.
Wyszedł...
Znowu zapanowała głucha cisza, którą przerywały jedynie rytmiczne uderzenia o klawiaturę maszyny do pisania. Pokój wydawał się duży i przestronny, ale i tak brakowało miejsca. Wszędzie leżały ogromne sterty papierów. W kącie stała wielka szafa. Zgodnie z wszelkimi prawami fizyki już dawno powinna się zawalić. A jednak, jak rozkaz, to rozkaz... Nawet jakby się waliło, stać musi.
Maciej nienawidził papierkowej roboty. Zawsze chciał zostać policjantem i pomagać ludziom, a tymczasem musi siedzieć w czterech ścianach i uzupełniać jakieś, nikomu do niczego niepotrzebne, rubryczki. Jego biurko wyglądało co najmniej żałośnie. Spod sterty tek wystawało jedynie jakieś stare czarno-białe zdjęcie małego chłopca. Maciej musiał być do niego bardzo przywiązany. Często na nie spoglądał. Był to jedyny ludzki element biurokratycznej rzeczywistości.
Drzwi znowu się otworzyły. Tym razem nerwowo. W progu stanęła kobieta. Maciej uniósł nieśmiało głowę znad sterty papierów.
- Dzień dobry. - przywitał ją.
Nic nie odpowiedziała. Nadal stała w progu. Tylko trzymała się kurczowo klamki. W jej oczach widniał strach, wielki strach. Policjant znał ją bardzo dobrze. Była to pani Bucka. Mieszkała wraz z dwójką dzieci nie daleko Jeziora Ciepławskiego. Odkąd jej mąż przeszedł na tamten świat, sytuacja finansowa rodziny nie była za ciekawa, dlatego kobieta starała się dorobić, sprzedając co piątek owoce na pobliskim targowisku.
- Co się stało? - zapytał Maciej.
Zapadła cisza...
- Pomocy... - w końcu wydusiła z siebie.
Po chwili byli już w policyjnym radiowozie. Kobieta nerwowo tłumaczyła mu, w którą stronę ma jechać.
- Teraz w prawo za tym znakiem. Tak, tak właśnie za tym. - mówiła.
Skręcili w polną drogę. W oddali rozpościerał się widok na malowniczo położone jezioro. Było piękne. Maciej przypomniał sobie lata dzieciństwa, kiedy to wraz ze starszym bratem chodził na plażę w pobliżu domu babci. Spędzał tam całe wakacje. Te czasy nigdy już nie powrócą. Nie wrócą, jak nie wróci Wojtek.
- Jeszcze tu. W prawo. Jesteśmy już prawie na miejscu. - przywołała go ma ziemię blada kobieta.
Wjechali do starego, zaniedbanego sadu. Poczuli lekki powiew chłodniejszego wiatru. O tej porze roku taki upał to normalne. Gałęzie poniemieckich grusz aż uginały się od ciężaru zielonych owoców. Za przewróconym płotem rozpościerał się widok na pole pełne kwitnącego rzepiku. Jechali powolutku. Droga była w katastrofalnym stanie. Widocznie przez wiele lat nikt nie robił tu żadnego porządku. Maćkowi jednak to nie przeszkadzało, nawet w duchu cieszył się z tego. Mógł spokojnie podziwiać piękno krajobrazu, za którym tak bardzo tęsknił. Mimo że miejsce to oddalone jest od miasta tylko o dziesięć minut jazdy samochodem, nie był tu od wielu lat.
Znajdowali się nad brzegiem jeziora. Zwykle nie było tutaj tylu ludzi, ale nie był to zwykły dzień.
- Co się stało? - zapytał Maciek jednego z prokuratorów. - To wy jeszcze nic nie wiecie! Czekać na was trzeba prawie pół dnia, a ty jeszcze bezczelnie pytasz, co się stało. Nie widzisz! Jakiś czternastolatek utopił się. - odrzekł z nieukrywaną wściekłością.
Maćka zamurowało. Chciał powiedzieć, że to przez dziury, ale nie mógł wydusić z siebie żadnego dźwięku. Spojrzał tylko ukradkiem na ciało chłopca. Leżało na brzegu jeziora owinięte w czarny worek. Historia lubi się powtarzać. Niby biegnie cały czas do przodu, ale jednak w pewnym momencie okazuje się, że zatoczyła koło.
- Jak już jesteś to podejdź. Potrzebne jest mi tylko twoje sprawozdanie. Zgon nastąpił około godziny trzynastej dwadzieścia pięć. Był ubrany w... - nie dokończył.
- Czy był ktoś z nim? - Maciej sam nie wiedział skąd przyszło mu na myśl to pytanie. Intuicja.
- Nie! Nie wiem. Trzeba to sprawdzić. - odpowiedział ktoś z tłumu.
* * *
- Kogo my właściwie szukamy? - zapytał młody strażak.
- Ubrania wskazują, że małą dziewczynkę. Ma około sto pięćdziesiąt może sto pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Widziała, jak chłopie topił się. Na pewno jest w szoku. Musi być gdzieś tu blisko. Nie mogła daleko odejść. - powiedział jednym tchem.
Rozdzielili się. Maćkowi przypadł w udziale rejon nad brzegiem jeziora. Dzień był wyjątkowo upalny. Żar lał się z nieba. Maciej nie mógł już dłużej wytrzymać w za ciasnych służbowych butach. Delikatnie brodził po wodzie i jednocześnie rozglądał się dookoła. Jednak nikogo tam nie było. Pochylił się nad lustrem wody. Umył twarz. Poczuł ulgę, ale była to wyłącznie ulga cielesna. Jego umysł był ociężały a to za sprawą obrazów, które ciągłe pojawiały się przed jego oczyma. Nie mógł się uwolnić od wspomnień.
Stał wtedy nad brzegiem. Stał i nie mógł nic zrobić. Nie umiał...
Nagle usłyszał jakiś szmer. Wstrzymał oddech. Starał się zlokalizować jego źródło.
- Wszystko będzie dobrze - zapewnił dziewczynkę ukrytą w krzakach nie opodal pomostu.
Usiadł obok niej. Oboje wpatrywali się w otchłań jeziora.
- On nie żyje?
Dziewczynka doskonale znała odpowiedź na to pytanie, ale w głębi duszy liczyła na cud. Wierzyła, że to, co widziała na własne oczy, to tylko jakiś głupi żart. Że zaraz wróci do domu i wszystko będzie jak dawniej. Policjant nieśmiało skinął głową. Dziewczynka zamknęła oczy. Siedzieli tak długo. W końcu Maciek zakłócił śmiertelną ciszę.
- Dziś mija piętnaście lat odkąd w tym jeziorze utopił się mój brat. Wtedy też było gorąco. Wspaniałe pływał. Zawsze mi obiecywał, że nauczy mnie pływać kraulem. Widzisz tamte drzewo - wskazał palcem na pochyloną tuż nad lustrem wody wierzbę - w ciągu sześciu minut potrafił pokonać trasę do niej i z powrotem. Wszyscy byliśmy na brzegu. Ja, Wojtek, dwie jego koleżanki z klasy i kilku chłopaków z pobliskiej wsi. Założyli się. Nie pamiętam już o co. Na pewno o jakąś błahostkę. Wojtek miał skoczyć do wody na główkę. Wszedł na jedno z drzew. Ktoś zawiesił na nim starą wojskową linę. Zaczął się na niej huśtać. - Maćkowi zaczął łamać się głos. - Puścił się... Już nigdy nie wypłynął. Na początku nie wiedziałem, co się dzieje. Zaczęliśmy się śmiać. "Niezły numer Wojtek"- krzyknęła jedna z dziewczyn. Ale on nadal nie wypływał...
Maciek dyskretnie otarł łzę. Mimo że minęło tak wiele czasu, rana nadal krwawiła.
- Później przyjechała policja, pogotowie, straż. Ja stałem gdzieś z boku. Trząsłem się niemiłosiernie. Nie wiem czy z zimna, czy też ze strachu. Stałem sam. Nikt się mną nie zainteresował. Wtedy, właśnie w tamtej chwili, przyrzekłem sobie, że nie dopuszczę już nigdy do takiej tragedii. Ten dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Chciałem zapomnieć... Obiecałem, że zrobię coś, żeby to przeklęte jezioro nie niosło śmierci. Nie ciągnęło na dno młodych ludzi. Nie spełniłem obietnicy, a śmierć Wojtka okazała się bezsensowna. Niczego nas nie nauczyła.
Dziewczynka tylko słuchała. Widziała tyko drzewo, które pokazywał jej wcześniej. Dopiero teraz wszystko wydawało się oczywiste. Nie powinni się kąpać w tym miejscu! Nie powinni skakać do wody! Nie powinni... Zrozumiała to w tej chwili. Nikt wcześniej jej nie ostrzegł . Nie powiedział, czym może się skończyć beztroska zabawa. Nikt...
- Chodźmy. Na pewno mama się o ciebie martwi...
Maciek w końcu mógł napić się w spokoju swojej ulubionej zielonej herbaty. Zawsze przynosiło mu to ulgę. Ciałem obecny, ale jego myśli błądziły gdzieś w przestworzach. Właśnie miał zamiar zamoczyć usta w naparze, gdy drzwi zaskrzypiały.
- Nie wiem, jakim sposobem wytrzymałem tak długo w policji. - powiedział od niechcenia komendant. - To przecież taka nudna praca. Nic się nie dzieje. Żadnego włamania, kradzieży, napadu z bronią, gwałtu, morderstwa. Nic! Usnąć idzie...
Maciej uniósł tylko głowę i uśmiechnął się znacząco. W tym samym momencie komendant rzucił na biurko policjanta kolejną teczkę.
- Korpczyński! - zwrócił się w kierunku Maćka. - Wyznaczyłem ciebie.
Nie wiedział na początku, o co chodzi komendantowi. Po chwili jednak przypomniał sobie ostatnią rozmowę. Otóż ktoś miał przeprowadzić zajęcia w pobliskiej szkole dotyczące bezpiecznego zachowania nad wodą. To była kolejna szansa, której tym razem nie mógł zaprzepaścić. Następna może się nie powtórzyć. Tym razem dotrzyma danego słowa.
W tej chwili ukradkiem spojrzał na zdjęcie Wojtka. Energicznym ruchem chwycił je i wrzucił do szuflady. Z grubsza ogarnął wielką stertę papierów, zamknął okno i zgasił światło. Zegar wybił godzinę dwudziesta drugą. Koniec dnia. Maciej delikatnie zamknął za sobą drzwi.